23 lipca 2012

Chapter 6

Nie mogłam winić Fernando i Gerarda za to, że wywoływali u mnie głośne napady, niekontrolowanego śmiechu. Nie mogłam się powstrzymać nawet na sekundę, a ich żarty za każdym razem powalały mnie na kolana. Zaraz po zakończonym meczu wyciągnęli mnie na kolację do pobliskiej restauracji wraz z Dani Alves’em oraz Pedro.
- Cieszę się, że mnie zaprosiliście, ale muszę się już zbierać. Dochodzi północ. – jęknęłam wskazując Gerardowi tarczę swojego zegarka.
- Mała, nie przesadzaj. Jest wcześnie, Ty masz jutro wolne, więc nie denerwuj mnie.
- A co jeżeli jestem zmęczona?
- Zaraz Ci zamówię kawę.
- Nie chcę kawy, bo nie zasnę przez kolejny miesiąc.
- W sumie jeżeli Catalina chce iść, to przecież jej nie zmusimy, żeby została. – dodał Llorente, któremu odpowiedziałam szerokim uśmiechem. Pique widząc moją miną szybko ją przytłamsił swoim grymasem. – Próbowałem. – zaśmiał się Fernando widząc, że na dyskusję z wielkoludem nie mamy nawet najmniejszej szansy.
- Tak w ogóle to słyszałem o jutrzejszej imprezce na plaży! – zagaił Dani, który przez kilka chwil nie udzielał się w naszej wymianie zdań.
- „Imprezce”? – powtórzyłam za nim. – Nic mi o tym nie wiadomo. Pewnie chodzi Ci o plażowanie? Nie nazwałabym tego „imprezką”, tylko wylegiwaniem się w słońcu i opalaniu.
- Ktoś mi mówił… nie wiem czy nie czasami Xavi, że wybiera się na imprezę, bo Valdés go zaprosił.
- Dołącz do nas jak najbardziej. Im nas więcej, tym weselej.
- Zabierz Dinorę. – dodał Pedrito, który przez jakiś czas był zajęty bawieniem się swoim wypasionym telefonem. Reszta piłkarzy spojrzała na niego zdziwiona, nawet ja wiedziałam, że państwu Alves od wieków się nie układa oraz że rozwód to tylko czysta formalność.
- Dobra spokój. – zarządziłam, kiedy usłyszałam pogróżki lecące w stronę wyjątkowo nieuśmiechniętego Pedro. – Ja się zbieram, wam też radzę, bo jutro na treningu będziecie umierać.
- Jutro mamy wolne. – zęby wyszczerzył Dani.
- No to tym bardziej powinniście iść do domu i odpocząć. Musicie wykorzystywać takie okazje do snu. – wzruszyłam jedynie ramionami, kiedy chłopacy nie okazali równie mocnego zaangażowania jak ja. – Dobra lecę. Widzimy się jutro.
- Idę z Tobą. – blond włosy piłkarz wytarł starannie usta serwetką i podniósł się by zarzucić na swoje umięśnione ramiona marynarkę. Reszta nie zwracała na nas uwagi, co było dziwne jak na nich. Spodziewałam się jakiś dwuznacznych aluzji dotyczących mnie i Llorente, ale wyjątkowo pożegnali nas krótkim: „do zobaczenia jutro”.
- Nie musisz mnie odprowadzać. Mieszkam kilka przecznic stąd. – odparłam kiedy wyszliśmy na zewnątrz.
- Jasne. Że niby mam Cię puścić samą w nocy w tej nieciekawej dzielnicy? – rozejrzał się i wskazał subtelnie na grupkę chłopaków stojących gdzieś przy latarni.
- Jestem duża i poradzę sobie. – uśmiechnęłam się, ale Fernando pozostał na to niewzruszony. Odpowiedział mi delikatnym uśmiechem i zachęcił bym pokazała mu w którą stronę mamy ruszać.
Z początku nie umiałam nawiązać z nim wspólnego języka, bo ciągle wchodziliśmy sobie w słowo, wybuchając przy tym śmiechem, ale potem było tylko i wyłącznie lepiej.
- Zawsze wiedziałam, że zostanę pielęgniarką. Poniekąd zmusili mnie do tego Geri, Cesc i Sergio, którym opatrywałam „rany bojowe”. Raz nawet zszyłam Fabsowi nadgarstek… ale wiesz takimi zwykłymi nićmi do szycia. Dostałam oczywiście w domu wielki szlaban, opieprz od lekarza, który musiał usuwać biedakowi nić, ale za to Cesc ma pamiątkę ode mnie do końca życia.
- Serio? – kiwnęłam twierdząco głową. – Niesamowite Przecież nie miałaś żadnego znieczulenia, to musiało piekielnie boleć!
- Dzieci mają inne rozumienie bólu… Geri i Sergio nastraszyli Cesca, że jak tego nie zrobi to amputują mu rękę. Ja znów ciągle powtarzałam, że zachowuje się jak baba.
- Płakał?
- Pamiętam, że poleciała mu jedna łza. Muszę przyznać, że był dzielny.
- Od tej chwili będę na niego patrzeć w innym… lepszym świetle. – uniósł delikatnie kąciki ust ku górze.
- Tu mieszkam. – wskazałam na kamienicę za moimi plecami. – Dziękuję za towarzystwo w drodze powrotnej. To było naprawdę miłe. Aa i przepraszam, że trajkotałam jak najęta i nie pozwoliłam Ci mówić.
- Żartujesz?  Twoje historie bardzo mi się podobały. W sumie… - zrobił chwilę przerwy, by po chwili kontynuować. – Możemy gdzieś jutro wyskoczyć… mogę nadrobić swoje ciekawe opowiadania z czasów dzieciństwa.
- Jutro jest plażowa impreza. – zauważyłam od razu.
- Możemy się na chwilę urwać.
- Ok, niech będzie.
- To jesteśmy umówieni. – uśmiechnął się szeroko i otworzył przede mną drzwi do kamienicy. – Dobranoc.
- Dobranoc. – odwzajemniłam jego uśmiech tym samym i weszłam zamykając za sobą drzwi.
*
Ranek spędziłam na przygotowaniach do wielkiego plażowania, które czekało na mnie przez cały dzień. Może nie tyle byłam fanką opalania, ale sam fakt odpoczynku działał na mnie naprawę korzystnie.
Wskoczyłam w dwuczęściowy kostium kąpielowy w kolorze koralowym, na który zarzuciłam plażową sukienkę w drobne kwiatuszki. Na nogi założyłam skórzane sandały i zabrałam się do robienia makijażu. Tylko trochę podmalowałam rzęsy, żeby nie wyglądać jak trup wśród długonogich modelek na plaży. Włosy spięłam w niesfornego koka i byłam prawie gotowa. Zostało mi tylko wrzucenie najpotrzebniejszych rzeczy do torebki i złapanie ręcznika. W między czasie zadzwoniłam do Ramony, która zaproponowała mi podwózkę na Barcelonetę.
Przywitałam się z brunetką buziakiem w policzek i ruszyłyśmy w drogę. Plaża oddalona była zaledwie trzy przecznice od mojej kamienicy. Rozłożyłyśmy się niedaleko stanowiska ratownika, gdyż nie chciałyśmy aby któremuś z naszych znajomych stała się jakakolwiek krzywda. Dopiero po dziesięciu minutach dołączył do nas roznegliżowany do rosołu Gerard z Fernando i Puyol’em.
- Cześć! – przywitałam się z każdym buziakiem w policzek i pomogłam rozłożyć się im obok nas.
- Jest dopiero dziesiąta, a plaża jest zawalona. – jęknął Geri, obserwując okolicę spod swoich szpanerskich markowych okularów.
- Dlatego powinieneś nam podziękować, że zajęłyśmy wam miejsce.
- A właśnie… nie przedstawiłaś mi swojej uroczej koleżanki. – wielkolud od razu przestawił się na tryb flirtowania i nonszalancko podał Ramonie rękę. Llorente i Puyi poszli w jego ślady i uścisnęli brunetce dłoń.
- Skombinowałby ktoś coś orzeźwiającego do picia… - westchnął Carles kładąc się na ręczniku tuż obok mnie.
- Mogę skoczyć. – zaoferował od razu blondyn, który założył na nos old school’owe a’la Blues Brothers okulary i wyglądał miażdżąco w każdym calu.
- Pomogę Ci. – zaproponowałam bez namysłu. Chłopak uśmiechnął się szeroko i zgodził się bez zająknięcia w głosie. Podniosłam się z piasku i powędrowałam za piłkarzem w kierunku baru.
Minęliśmy kilka grup młodocianych fanek, które zobaczywszy swojego idola z boiska nie pozwoliły nam zrobić nawet pół kroku. Fernando grzecznie złożył autografy na kartkach dziewcząt (nawet i na czole jednej z nich) i spokojnie przeszliśmy dalej.
- Na co masz ochotę? – zsunął okulary na czubek nosa i ukazał swoje błękitno lazurowe tęczówki.
To było pytanie? Bo straciłam w tym momencie całkowite poczucie jakiegokolwiek bytu.
- Yyy… - jęknęłam odwracając od niego wzrok, co było dla mnie nie lada poświęceniem. – Na drinka?
- Chłopakom wezmę piwo, a dla was coś… słodszego?
Fuck.
Fuuuuck.
Fuuuuuuuuuck.
- T-t-a-a-k. – wydusiłam z siebie.
- Co z Tobą? Powiedziałem coś nie tak?
-Nie, skądże! Przepraszam… jestem nieco rozpalona rozkojarzona. Myślę, że na początek weźmiemy mojito, a później się zobaczy. – blondyn kiwnął głową i zwrócił się do barmana.
Boże, ale było mi głupio! Zawstydziłam się jak gdyby nigdy nic. Westchnęłam głośno i próbowałam unormować jakoś swoje skaczące ciśnienie.
- A tak nawiasem… - szepnął kiedy wracaliśmy. – Wyglądasz obłędnie w tym stroju kąpielowym.
Tylko tego mi brakowało do szczęścia. Dosłownie i w przenośni.
Wróciliśmy do naszych znajomych z alkoholem, który na pewno miał polać się w późniejszych godzinach strumieniami. Na razie zaczęliśmy „skromnie”: po piwie i mojito.
Czułam się swobodnie w towarzystwie piłkarzy, bo spędzałam z nimi mnóstwo czasu, ale Llorente nie dawał mi trzeźwo podejść do całej sytuacji. Kiedy dołączył do nas Marcelo, a potem Sergio, myślałam że zwariuję.
Leżałam na ręczniku pomiędzy Puyol’em, a Ramoną i starałam się nie słuchać rozmowy Sergio i Marcelo. Naprawdę, robiłam wszystko by nie podsłuchiwać, ale  robili to tak głośno… no dobra: podsłuchiwałam.
Rozmawiali o kobietach, samochodach, piłce nożnej i… miłości. To ostanie najbardziej przykuło moją uwagę, bo słowa które wypowiedział Busi od razu zapadły mi w pamięć: „Nigdy się nie zakochałem i nigdy nie zakocham. To dla mnie zwykła paplanina, ta cała miłość… jeżeli ludzie ze sobą są, to tylko wyłącznie z korzyści, które nawzajem z siebie czerpią”.
Cóż jakiś sens w tym był.
Kiedy przeszła fala kolejnych fanów, którzy nie dali się spławić i chłopacy musieli poświęcić im przeszło dwadzieścia minut, wskoczyliśmy do wody. Musieliśmy się trochę ochłodzić, bo skwar był niemiłosierny. Gerard próbował mnie utopić, a Puyi mu w tym pomagał i nie reagował na moje krzyki. Zdecydowanie bawiliśmy się najlepiej z całej paczki. Sergio gdzieś zniknął, Llorente bawił się z dzieciakami Daniego Alvesa (który opiekował się pociechami tylko w niedzielę, a Dinora przez resztę tygodnia) i wyglądał przy tym uroczo przez duże U, a Marcelo rozmawiał z Ramoną o pracy. Jakie to oczywiste.
- Co robicie? – usiadłam na piasku obok Llorente, Daniela i Victorii (dzieciaków Alvesa).
- Lepimy babki z piasku. – odpowiedział uśmiechnięty od ucha do ucha Fernando.
- Mogę do was dołączyć? – dzieciaki nie zareagowały, bo były bardzo zaaprobowane piaskiem. Natomiast Fer kiwnął twierdząco głową i poklepał miejsce obok  siebie. Usiadłam tuż przy nim i zajęłam się napełnianiem foremek piaskiem.
Nie potrzeba było mi więcej do pełni szczęścia. Stwierdziłam, że byczenie się plackiem na plaży mogę zamienić w coś bardziej kreatywnego i twórczego… jak lepienie babek z piasku. W ten oto sposób mogłam poprzebywać trochę z Llorente, który tym razem pełnił rolę prowadzącego i koordynatora rozmowy. Dowiedziałam się wielu śmiesznych rzeczy na jego temat, z czego śmiałam się do rozpuku razem z dzieciakami, które zaczęły patrzeć na mnie łaskawym okiem. Ale tylko i wyłącznie dlatego, że zgodziłam się donosić im wody z morza, aby lepienie babek miało jakikolwiek sens.
Reszta leżała raz na plecach, raz na brzuchu i nie ogarniała otoczenia, które co chwilę zerkało i robiło ukradkiem im zdjęcia telefonem. Przejmowali się raczej tym, że co chwilę brakowało im alkoholu, po który biegał na zmianę Iniesta i Pinto. Kiedy dołączył do nas Messi zaczęła się messiomania. Dosłownie! Piski, krzyki, błagania o autografy i zdjęcia, roznosiły się po całej Barcelonecie. Kilka razy interweniować musiała straż miejska, bo małego Messuciątka o mało nie zadeptała grupka dziewczyn, które bardziej podniecały się zrobieniem mu fotki niż tym, że mogą udusić swojego idola.
Busi dołączył do nas po trzydziestu minutach w towarzystwie nieznajomej blondynki, która dyskretnie próbowała wytrzeć kąciki swoich ust. To było zdecydowanie obrzydliwe i wzdrygnęłam się na samą myśl o tym co i gdzie robili. Nie chciałam nawet o tym myśleć! Ale widząc ich obmacujących się w ciepłym morzu po prostu nie mogłam.
Sergio stracił w moich oczach. Jeżeli w ogóle kiedyś miałam o nim jakiekolwiek dobre zdanie, to w tamtym momencie całkowicie je zmieniłam. Wykorzystał biedną dziewczynę w publicznej toalecie i jakby nigdy nic przyszedł się nią przed nami pochwalić. Gdyby jeszcze pamiętał jutro jej imię to zrozumiałabym. Ale ten typ nie zawraca sobie głowy przypadkowymi panienkami. Ohyda.
Ughhhh.

1 komentarz:

  1. Po pierwsze- Boże, masz talent!
    Po drugie- dlaczego ja dopiero teraz trafiłam na tego bloga?!
    Po trzecie- G E N I A L N E!!!
    A po czwarte- mam nadzieję, że to przeczytasz.

    No i oczywiście zapraszam do siebie: barcanuncaterindas.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń