23 lipca 2012

Chapter 5

Jak się można było spodziewać cały dyżur siedziałam jak na szpilkach i zastanawiałam się co mnie czeka wieczorem. Powoli biegnący czas działał mi na nerwy i już po prostu chciałam tam być. Nie z powodu seksu czy Sergia. Tylko ta niepewność sprawiała, że nie mogłam skupić się na niczym: zwłaszcza na pracy.
- Catalina, jesteś dziś wyjątkowo rozkojarzona. – Ramona zmierzyła mnie wzrokiem podczas gdy wychodziłyśmy ze szpitala.
- Wydaje Ci się. – machnęłam ręką.
- Idziemy na sklepy? Mam dwie godziny luzu nim Carlos wróci z pracy i buszowanie po sklepach wydaje się dla mnie zbawienne.
- Czemu nie. Dawno nic sobie nie kupiłam, więc pora trochę odświeżyć szafę.
Zajrzałyśmy do wielu zakamarków w sklepach o których wcześniej nie miałam pojęcia. Ramona oprowadziła mnie wszędzie gdzie można było kupić coś naprawdę ładnego i unikatowego. W rezultacie nabyłam dwie pary spódnic nad kolano oraz dwie pary bluzeczek, które od razu wpadły mi w oko i kupiłam je bez przymiarki. Ramona kupiła masę ciuchów, w których jak sama przyznała na pewno nie będzie chodzić, ale sam fakt wydawania pieniędzy ją relaksował.
- Masz jakieś plany na wieczór?
- Jeszcze nie wiem. – skłamałam od razu. Nie chciałam przyznawać się do tego w co wplątał mnie Sergio. Zaczynało mnie to poważnie irytować i zastanawiałam się nad zerwaniem tej chorej umowy.
- Ja się wybieram z Carlosem do kina. Dziś obchodzimy okrągłą rocznicę naszego związku.
- Którą?
- To będzie… no pół roku. – zaśmiała się.
- Chciałabym koniecznie poznać Twojego chłopaka. Tak go zachwalasz, że to chyba chodzący ideał!
- Nie, no co Ty. Ma wiele wad, które działają mi na nerwy, ale kocham go mimo to, bo cóż mogę zrobić? – uściskała mnie mocno widząc, że nadjeżdża jej autobus. - W takim razie do zobaczenia w niedzielę. Jeszcze się spiszemy gdzie i o której… - brunetka pocałowała mnie w policzek i weszła do pojazdu, który przed momentem zatrzymał się obok nas.
Wolnym krokiem ruszyłam w kierunku swojego mieszkania.
Robiłam wszystko, żeby jakoś zapomnieć o upływającym czasie. Szorowałam kafelki w łazience, pucowałam wannę i słuchałam muzyki puszczonej na cały regulator. Z tego ostatniego po pewnym czasie musiałam zrezygnować, bo jak się okazało moi  sąsiedzi nie mieli takiego samego gustu muzycznego jak ja.
Około osiemnastej otrzymałam kolejnego sms od Sergia z jego dokładnym adresem i pinem do bramki przed jego luksusowym apartamentowcem. Nie wiedziałam co na siebie założyć, bo w końcu nie na co dzień idzie się niczym prostytutka do swojego odwiecznego wroga by spełnić umowę, która z mojego punktu widzenia była coraz bardziej i bardziej żałosna. Nawet się o to nie założyliśmy! Tylko uścisnęliśmy dłonie jak na biznesmenów przystało i tyle. Boże, ale jestem głupia. Aż strach pomyśleć co mi jeszcze może przyjść do głowy, a o Sergio już nawet nie wspomnę. Gdyby nie on i jego wspaniałe pomysły to nie miałabym dylematu moralnego czy postępuję dobrze.
Weszłam do środka potężnego budynku bez problemu. Odnalazłam drzwi od mieszkania Sergia po długim spacerze po wielu nieoczekiwanych zakrętach i zapukałam w nie z lekką obawą. Co ja mówię! Bałam się jak cholera jasna.
- Wejdź. – wysoki brunet gestem ręki zaprosił mnie do środka. Rozejrzałam się dookoła: było przytulnie jak na mieszkanie kawalera, który lubi mieć tzw. misz-masz. Ubrania nie walały się po kątach, ani butelki po piwie. Było schludnie, ale wiedziałam dobrze, że to nie za sprawką Busiego, ale sprzątaczki, którą wynajmował.
- Czy tylko ja mam wrażenie, że coś jest nie tak? – odebrałam od bruneta szklankę soku, o którą wcześniej poprosiłam i usiadłam na wygodnej sofie przed ogromną plazmą wyświetlającą jakiś program muzyczny.
- Wiem, ale to minie. Ustaliliśmy, że jesteśmy dorośli, nic od siebie nie oczekujemy i mamy się świetnie bawić. To chyba nic złego? – kiwnęłam głową, ale moja mina wyrażała coś zupełnie innego. – Cate, wyluzuj. Chcesz coś mocniejszego?
- Poproszę. – piłkarz przyniósł mi z barku całą butelkę whisky i nalał mi odrobinę do szklanki. Zawartość wypiłam za jednym zamachem, a dalej częstowałam się już sama. Musiałam się wprawić w lepszy nastrój niż miałam. – Nie chcę mieć jutro kaca. – odsunęłam butelkę od siebie, która opróżniona była w prawie ¼ i spojrzałam niepewnie na swojego towarzysza.
Sergio usiadł obok mnie na kanapie i najnormalniej na świecie zaczął się rozbierać. Poszłam w jego ślady i zrzuciłam z siebie bluzkę zapinaną na guziki zostając w samym biustonoszu. Nie czekając na moje pozwolenie, Busi przerzucił mnie przez ramię i zaniósł do sypialni, która oddalona była na piętrze. Po drodze mogłam podziwiać resztę jego apartamentu, która była zachwycająca i mimo, że trochę szumiało mi w głowie, trzeźwym umysłem zlokalizowałam zdjęcie sprzed lat, na którym widniała nasza czwórka: ja, on, Geri i Cesc.
Dalej już było tylko lepiej, jeżeli tak mogę powiedzieć. Całkowicie zapomniałam o bożym świecie kiedy nasze usta się złączyły. Tak wiem, miało do tego nie dojść, ale hormony, które w nas szalały doprowadziły do tego tak czy siak.
Kiedy Sergio rzucił mnie na łóżko zapaliła mi się lampka kontroli w głowie. Przecież to nie może tak być, że dwoje bądź co bądź znajomych idzie ze sobą do łóżka! I jak miałyby wyglądać nasze relacje gdybyśmy się zobaczyli na ulicy? Jak dwoje kochanków czy mielibyśmy udawać, że się nie znamy?
- Stop, Busi. Nie dam rady. – odepchnęłam go od siebie i podniosłam się pospiesznie kierując w kierunku parteru. Założyłam na siebie swoje ciuchy i czekałam, aż na dół zejdzie Sergio.
- Zamówiłem Ci taksówkę.
- Dzięki. – zapięłam do końca bluzkę i narzuciłam na siebie sweterek. – Nie spodziewałam się, że ten wieczór może tak wyglądać. Nie wiem co mam powiedzieć.
- Może innym razem się uda. – poruszał brwiami. – Nie myśl, że tak Ci teraz odpuszczę! Ale… Dziękuję Ci że przyszłaś.
- W Twoich ustach te słowa brzmią jakbym wynalazła lek na raka lub coś podobnego. Lepiej już pójdę, bo powiesz mi znów jakiś komplement, którego moja psychika nie udźwignie. – w odpowiedzi usłyszałam jedynie chichot piłkarza. Przewróciłam tylko oczyma i wyszłam z jego mieszkania kierując się do wyjścia z ogromnego budynku.
Ten wieczór należał do zdecydowanie najdziwniejszych w całym moim życiu. Nigdy bym się nie spodziewała, że wyląduję w łóżku z Sergio i że chwilę później szybko z niego wyskoczę! Taki scenariusz nie wchodził nawet w grę. Wszystko ma swoje granice i po  wyjściu z mieszkania Busiego wiedziałam, że czym prędzej muszę to zakończyć, póki się nie przespaliśmy. Ta sytuacja strasznie komplikowała nasze jakże trudne relacje. Nie polepszała ich, a jedynie gmatwała w nich jak tylko się dało.
Sobotnie wieczory należały do takich, które się lubi albo i nie. W moim przypadku decydował tyci argument, który przeważał szalę goryczy. Otóż chodzi o pracę, której podjęłam się na Camp Nou. Mogłam spędzać chwile przed ekranem telewizora albo na jakiejś imprezie. W zamian za to sobotni wieczór miałam spędzić na trybunach, czuwając nad zdrowiem naszych piłkarzy wraz z całym sztabem medycznym. To nie tak, że nie lubiłam meczy: przeciwnie! Ale jakiś ułamek mnie aż krzyczał, żeby zrezygnować z tej pracy. Przez Sergio? Bardzo możliwe.
Założyłam dżinsy i koszulkę na ramiączkach, bo wieczór należał do wyjątkowo upalnych. W pracy miałam otrzymać specjalny top z logo zespołu, więc nie musiałam specjalnie się przejmować moim ubiorem. Do tego bardzo delikatny makijaż i wysoko spięty kucyk, który miał mi nie przeszkadzać w pędzeniu na pomoc Pique, który znając moje szczęście i mój dyżur, na pewno mógł wylądować na noszach. Oczywiście bardzo tego nie chciałam. To tylko czysto teoretyczne założenie.
- Siemano, moja droga Catalino! – usłyszałam za sobą krzyk Pique, więc momentalnie się odwróciłam, żeby się z nim przywitać. – Jak tam?
- W porządku, a u Ciebie? Jak się czujesz po zatruciu? Powinieneś pić dużo wody.
- Tak jest, mamo. – zaśmiał się. – Dziś siedzę na ławce, bo Pep nie chce mnie „narażać”, ale wracam do treningów od poniedziałku.
- To się dobrze składa, bo jutro do mnie dołączysz na plaży, hm?
- Jakaś okazja? Masz urodziny? – chwycił się za głowę próbując przypomnieć sobie datę mojego przyjścia na świat. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby zapomniał o moich urodzinach. Zawsze wysyłał mi kwiaty i prezent, nawet w najdalszy zakątek świata.
- Nie, nie. Bez okazji. Wybieram się z koleżanką na całodzienny maraton na plaży i pomyślałam, że mógłbyś do nas dołączyć.
- Chętnie. Mogę wziąć kolegów? – spojrzałam na niego badawczo, ale ostatecznie się zgodziłam. Nie chciałam spędzić dnia z Sergio i jego świtą, ale w sumie plaża jest wystarczająco duża, żeby pomieścić nas wszystkich. Zgodziłam się też ze względu na Marcelo, aby nie czuł się zbyt pewnie w towarzystwie dwóch kobiet. Niestety będzie musiał się dzielić uwagą z piłkarzami Blaugrany, a to nie należy do najprostszych zadań, zwłaszcza że Pique zawsze musi być ciągle w centrum zainteresowania.
- Powodzenia na konferencji prasowej! – klepnęłam go w tyłek i powoli się oddaliłam, by po  chwili usłyszeć wołanie zza placów.
- Poznałaś mojego kumpla, Fernando? – kiwnęłam głową. – Dołączy do nas na trybunach, chyba nie masz nic przeciwko?
- Nie, absolutnie nie. Wydaje się być sympatyczny. – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Mówił mi, że Cię poznał i zrobiłaś na nim duże wrażenie. – winda, którą przez moment przytrzymywałam zamknęła się, ale nie obchodziło mnie to w tym momencie.
- Obgadywaliście mnie?! – pisnęłam podchodząc do przyjaciela, który szczerzył się szeroko. – Jak mogłeś?! - szturchnęłam go z całej siły, ale nie zrobiło to wrażenia na wielkoludzie.
- Nie, nic z tych rzeczy złotko. Fer powiedział mi, że poznał moją przyjaciółkę w szpitalu, a ja tylko zapytałem: „Boską Catalinę?”. – spiorunowałam go wzrokiem. – Wiesz, że żartuję. Tak tylko przelotem wspomniał, że Cię poznał i że jesteś miła, dlatego wie dlaczego się przyjaźnimy. Ok.?
- Musisz mnie denerwować? – brunet wyciągnął ramiona w które szybko się wtuliłam. – I tak Cię kocham, mysiu pysiu.
- A ja Ciebie, kurdupelku. Lecę na konferencję prasową na górze. – kiwnęłam głową. Zanim się spostrzegłam zniknął za drzwiami windy.
Co miałam poradzić na to, że Gerard był dla mnie jak rodzony brat? Mimo, że sobie nawzajem dokuczaliśmy to czułam do niego szczere uczucie, które było w stu procentach odwzajemnione.
Weszłam do swojego biura gdzie dostrzegłam zawieszoną na wieszaku czarną koszulkę polo z nadrukiem FCB oraz logo sponsorów. Zarzuciłam ją szybko na siebie i zajęłam papierkową robotą, która niestety na mnie czekała. Musiałam sporządzić raport dotyczący zdrowia piłkarzy przed dzisiejszym spotkaniem, odpowiednio udokumentować niedyspozycję Pique oraz podpisać miliony papierków, które podrzucił mi doktor Medina.
Cała praca zajęła mi około czterdzieści minut. Zaniosłam dokumenty do mojego przełożonego i zawiesiłam na szyi smycz z odpowiednią przepustką na mecz. Na trybunach spotkałam Fernando, który przywitał mnie szerokim uśmiechem.
- Gdzie Gerard? Jeszcze nie dotarł z konferencji prasowej? – zajęłam miejsce obok blondyna. – Pewnie zaczepia fanki gdzieś przy wejściu.
- Wiesz co, nie wiem. Pewnie tak, znając go to bardzo prawdopodobne. – posłał mi delikatny uśmiech. – Chciałem Ci jeszcze raz podziękować za uratowanie tyłka w szpitalu. – posłał mi ciepłe spojrzenie, które wywołało u mnie ciarki na całym ciele. Co jest w tych piłkarzach, że mają w sobie taki magnez na baby?! Niepojęte!!!
- Nie ma za co. – machnęłam ręką. – Mówiłeś, że jesteś piłkarzem. Gdzie grasz?
- W Athletic Bilbao i reprezentacji.
- Serio? Aż mi wstyd, że nie wiedziałam. Oglądam mecze, a jakoś Cię nie zapamiętałam. Wybacz. – wyszczerzyłam zęby.
- Nic się nie stało. Nie jestem taką gwiazdą jak Geri. – zrobił zawiedzioną minę, ale po chwili zaśmiał się głośno. – Może to i lepiej. – wskazał palcem na naszego przyjaciela, który nie mógł się opędzić od fotografów.
- Zdecydowanie tak. Chociaż… sama pomogłam Ci uciec przez paparazzi w szpitalu. To musi coś znaczyć…
- To wszystko wina Gerarda.
- Co jest moją winą? – do rozmowy dołączył wielkolud, który wywinął się spod szponów fotoreporterów i usiadł obok nas na trybunach, tuż nad ławką rezerwową piłkarzy Barcelony.
- To, że jesteś taki boski i przystojny. I w ogóle taki „naj”. – zaśmiałam się. Brunet ochoczo przyznał mi rację podkreślając przy tym, że jest również bardzo skromny.
Siedzenie z dwoma piłkarzami na trybunach nie należało do męczących rzeczy i mogę przyznać z czystym sercem, że bawiłam się z nimi naprawdę świetnie. Docinki panów wobec gry swoich kolegów były przezabawne, ale niestety obowiązki wzywały i kilka razy w ciągu spotkania musiałam ich opuścić. Nie było to karą dla mnie czy czymś w tym stylu, bo siedząc z nimi odrobinę dłużej mogłabym paść na zawał ze śmiechu i tyle by było mnie widać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz