23 lipca 2012

Chapter 4

Biłam się z myślami przez resztę wieczoru. Nie wiedziałam czy dobrze postąpiłam zgadzając się na propozycję Sergia, ale z drugiej strony byłam pewna tego jak nigdy dotąd. Nie wiem, może myślałam, że to taki rodzaj zemsty na Marcelo? Dlaczego wyszliśmy razem skoro on miał dziewczynę? To nie była randka, nie użyliśmy nawet ani raz tego słowa! Po prostu byłam głupia wyobrażając sobie nie wiadomo co, ale teraz już nie cofnę czasu. Ten nieprawdopodobny urok lekarza całkowicie zaszumiał mi w głowie, ale był to pierwszy i ostatni raz.
U mnie czy u Ciebie?”
Otrzymałam sms od Sergia zaraz po powrocie do swojego mieszkania. Rzuciłam torebkę na kanapę i zabrałam się do odpisywania:
Myślę, że musimy to najpierw przedyskutować. Wpadnij do mnie. Mam wiele zasad, które będą Cię poniekąd dotyczyć.”
Nie otrzymałam odpowiedzi. Pewnie pomyślał, że całkowicie zgłupiałam albo że robię sobie z niego jaja. Cóż to byłoby najlepsze rozwiązanie w obecnej sytuacji. Ale coś postanowiłam i miałam zamiar dotrzymać słowa.
Zdjęłam z siebie sweterek i zarzuciłam go na oparcie kanapy. Zrobiłam porządek z kocem i kilkoma kubkami, które stały na stoliku. Umyłam naczynia i zabrałam się za robienie herbaty, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Herbaty? – usłyszałam twierdzącą odpowiedź, więc nalałam do drugiego kubka gorącej wody.
- O czym chciałaś rozmawiać? Chyba wszystko jest ustalone. – Sergio rozłożył się wygodnie na kanapie. Podałam mu kubek i usiadłam w fotelu naprzeciwko niego.
- Otóż mam kilka zastrzeżeń. Wiem, że mogą się okazać błahe dla Ciebie, ale mimo wszystko… - brunet kiwnął głową, żebym kontynuowała. – Nie chcę się z Tobą strasznie namiętnie całować. To znaczy podczas… no wiesz…
- Seksu. – dokończył za mnie.
- Tak. Wiesz… uprzedmiotowiamy uprawianie seksu, więc chciałabym zostawić sferę pocałunków jednak dla kogoś kto kiedyś będzie dla mnie ważny. – piłkarz zaśmiał się, ale kiwnął głową że się ze mną zgadza. – To nie tak, że wchodzimy do łóżka i od razu uprawiamy seks. Pozwalam Ci mnie całować, ale bez fajerwerków, kapisz? To zbyt intymne.
- Pozwalasz mi? Wielkie dzięki. – fuknął. – Dobra sferę całowania mamy omówioną. Coś jeszcze?
- Znam swoją wartość i nie zrobię wszystkiego o czym sobie zamarzysz, albo obejrzysz w jakimś tanim pornolu. Rozumiesz? – kiwnął  głową. – Nie śpimy u siebie. „Po” każdy idzie do siebie. Nie rozmawiamy o tym z nikim! To jest najważniejszy punkt. Nikt o tym nie może wiedzieć. Zwłaszcza chłopacy z klubu, nie daliby nam żyć gdyby się dowiedzieli.
- Jeszcze coś?
- Muszę się jeszcze zastanowić.
- W takim razie ja chciałbym coś dodać. – spojrzałam na niego zaciekawiona. Myślałam, że wszystko co najważniejsze omówiliśmy. – Jesteśmy pod telefonem i jeżeli napiszę do Ciebie sms, żebyś przyszła to nie rób głupich wymówek tylko przyjdź.
- To się tyczy w obie strony.
- No, tak. Nawet gdyby to była piąta rano, toaleta publiczna czy Twój gabinet na stadionie.
- Mówiłam Ci, że nie zgodzę się na wszystkie Twoje fanaberie. A seks w publicznej toalecie do takowych należy.
- Proszę Cię! To jest najlepsze! – skrzyżowałam ręce na piersiach. – Aha… jeszcze zapomniałaś dodać zero uczuć. Nie wypominamy sobie żali, staramy się załatwić potrzeby w jak najspokojniejszej atmosferze.
- Nie zakochujemy się w sobie. – dodałam z grobowym spokojem. – Nie ma szans na coś takiego.
- Dokładnie, to tylko wymiana „potrzeb”.
- Choć w jednej sprawie się zgadzamy. A… jeżeli ktoś pojawi się w naszym życiu to zrywamy umowę.
- Zgadzam się.
Nie wiedziałam jak mamy to przypieczętować. Po prostu uścisnęliśmy sobie dłonie i jak najspokojniej się dało, bez kłótni czy awantur skierowaliśmy się do mojej sypialni.
- Przepraszam za mały bałagan, ale nie miałam czasu dziś posprzątać. – pozbierałam ubrania, które leżały na łóżku i wrzuciłam je pospiesznie do szafy.
- Nie ma sprawy, to mi nie przeszkadza. – zaczął rozpinać koszulę co sprawiło, że wreszcie otrzeźwiałam na umyśle: ja i Sergio, mój wieczny wróg, mamy zaraz uprawiać seks! W moim łóżku! W mojej pościeli! Nie wiedziałam czy to zniosę psychicznie, ale w miarę spokojnie zaczęłam rozpinać guziki w swojej bluzeczce. Nie minęła chwila, a na łóżku usiadł Sergio w samych bokserkach. Pozbyłam się spodni i usiadłam z drugiej strony.
- No i co? Tak będziemy siedzieć? – zapytał Busi podśmiewując się pod nosem. Wdrapałam się na łóżko bliżej niego i pozwoliłam by to on przejął inicjatywę. Pocałował mnie w szyję dzięki czemu trochę się rozluźniłam, ale tylko trochę. Bez zbędnych ceregieli pozbył się mojego stanika, który wylądował na podłodze obok. Zsunął z siebie bokserki i czekał aż i ja pozbędę się reszty bielizny. Podniosłam się na łokciach i spojrzałam na niego, który leżał obok mnie w całej okazałości.
- Ha ha, no nie mogę… - zakryłam się poduszką śmiejąc się w niebogłosy. Busi zakrył się kołdrą i odsunął się ode mnie momentalnie. – To nie tak! Sergio… po prostu ta cała sytuacja mnie rozśmieszyła. Ty nagi w moim łóżku, mamy uprawiać seks… Ha ha! – nie mogłam powiedzieć więcej, bo łzy cisnęły mi się mimowolnie do oczu. Przez śmiech, oczywiście.
- Dobra, widzę że dziś nie dojdziemy nawet do drugiej bazy. – ubrał swoje bokserki i usiadł na skraju łóżka.
- Umówmy się jutro, ok.? Nie będę się już śmiać, obiecuję! – podniosłam do góry dwa palce. Zarzuciłam na siebie szlafrok, który wisiał na klamce drzwi i obserwowałam jak Sergio zakłada na siebie poszczególne części swojej garderoby. Podśmiechując się pod nosem odprowadziłam go do drzwi.
- To było niespodziewane. – zaśmiał się. – Tylko nie powtarzajmy tego jutro.
- Mówiłam Ci, że obiecuję!
- Dobranoc. – podniósł delikatnie kąciki ust ku górze.
- Dobranoc. – zamknęłam za nim drzwi i przekręciłam klucz. Zasłoniłam usta dłońmi, żeby znów nie wybuchnąć śmiechem.
Ta sytuacja nie pozwoliła mi zasnąć przez prawie pół nocy. Ciągle wyobrażałam sobie jakby to było gdyby faktycznie doszło do jakiegoś bliższego zbliżenia.

Wstałam rano i od razu skierowałam się do kuchni by zaparzyć kawę. Dzisiejszy dyżur miał być ostatnim w tym tygodniu i już nie mogłam się doczekać dwóch dni wolnego. Postanowiłam spędzić całą sobotę i niedzielę na wylegiwaniu się na plaży. Na Camp Nou miałam być tylko podczas wieczornego meczu, więc nie uważałam tego za jakieś wielkie harowanie, a perspektywa leniuchowania wprawiała we mnie niekończące się pokłady radości.
Obawiałam się spotkania Marcelo w szpitalu, ale postanowiłam nie robić z tego jakiejś wielkiej afery. Po prostu gdybym go zobaczyła skierowałabym się w przeciwnym kierunku bez żadnego kontaktu.
Oczywiście dobrze się mówi gdy pracuje się z kimś w jednym miejscu i niestety kontakt jest narzucony odgórnie. Po przyjściu do szpitala Marcelo w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Zajmował się kartami pacjentów i obchodem po salach, dlatego też nie musiałam go oglądać. Później było gorzej, bo asystowałam przy rannych, których przywieziono z wypadku. Musiałam skupić się na pracy i nie mieszkać w to spraw prywatnych, bo zajmowałam się tym samym poszkodowanym co lekarz.
Nie, nie byłam niemiła. Aż dziw, że potrafiłam normalnie z nim rozmawiać. Byłam trochę skrępowana, ale tylko z początku. Potem było tak jakbyśmy nigdy się nie znali. Byłam na siebie niemiłosiernie wkurzona, bo z początku zachowywałam się tak, jakbym została przez niego rzucona, a tak nie było.
- Przepraszam, siostro. – usłyszałam za sobą męski krzyk, który wyrwał mnie z zamyśleń. Odwróciłam się momentalnie z zamiarem udzielenia potrzebnej pomocy, ale ujrzałam na oko zdrowo wyglądającego chłopaka.
- Stało się coś?
- Musi mi Pani pomóc. – przerażająco niebieskie oczy mojego rozmówcy wprawiły mnie w chwilowy zachwyt. Szybko się jednak opamiętałam i spojrzałam na niego uważnie. – Chodzi o to, że muszę się wydostać ze szpitala, a wszystkie wejścia obstawili fotoreporterzy. Dodatkowo kilku z nich dostało się do środka i jestem tu uwięziony.
- Jest Pan znany? – zaśmiałam się, ale widząc poważną minę blondyna od razu się uspokoiłam. – Proszę wejść do pokoju socjalnego. – wepchnęłam go siłą do pomieszczenia kiedy ujrzałam jakiegoś faceta z przewieszonym na szyi aparatem fotograficznym. – Mogę zapytać czego oni od Pana chcą?
- Jestem piłkarzem. – westchnęłam głośno. Potrzeba mi jeszcze kolejnego piłkarza do szczęścia. – Przyjechałem do Barcelony do kolegów i tak się złożyło, że jeden z nich się czymś zatruł. Musiałem go odwieźć do najbliższego szpitala, ktoś dał cynka paparazzi i to by było tak w skrócie.
- Powiedz, że tym kolegą nie jest Gerard Pique. – oparłam się od futrynę drzwi. – To znaczy… niech mi Pan powie… - poprawiłam się od razu.
- Zgadza się… znasz go?… zresztą mówmy sobie po imieniu, chyba jesteśmy rówieśnikami. – uśmiechnął się przyjaźnie wyciągając do mnie rękę. – Jestem Fernando. Fernando Llorente.
- Catalina Morreno. – uścisnęłam jego dłoń i odwzajemniłam uśmiech najpiękniej jak tylko potrafiłam. Kuknęłam za drzwi i sprawdziłam czy ktoś podejrzany nie nadchodzi. – Gerarda znam od małego. Wiedziałam, że jeżeli ktoś się zatruł to tylko on, bo je jakby wiecznie głodował. Poczekaj tu, sprawdzę czy da się wyjść. - wyjrzałam z pokoju i kiedy uznałam, że Fernando może bezpiecznie opuścić mój oddział pokazałam mu najkrótszą drogę do wyjścia, która prowadziła na podziemny parking.
Oczywiście musiałam sprawdzić czy z moim olbrzymem wszystko w porządku. Kiedy do niego zajrzałam i zapytałam lekarza co mu jest, okazało się, że to zwykłe przejedzenie.
Jakie to „gerardowskie”…
*
- Czemu się smucisz? – w bufecie dołączyła do mnie Ramona, która swoim uśmiechem od razu próbowała poprawić mi humor. – Stało się coś?
- Nie, nic. Jestem trochę zmęczona. Przez cztery dni pod rząd miałam dyżury i już powoli nie wyrabiam. Ale mam wolny weekend i już nie mogę się doczekać jutra.
- Ja mam jutro nockę, ale za to wolną niedzielę i poniedziałek.
- W takim razie mam nadzieję, że dołączysz do mnie na plaży w niedzielę. Mam zamiar spędzić tam non stop dwa dni.
- Oo, bardzo chętnie skorzystam z propozycji. Muszę nabrać koloru, bo ciągle siedzę w czterech ścianach i jestem strasznie blada. – spojrzała bezradnie na swoje ręce.
- Tak, jesteś tak blada jak Twój fartuch. – zaśmiałam się.
- O czym plotkujecie, moje drogie? Mam nadzieję, że nie o mnie. – usłyszałam za sobą znajomy mi śmiech, który wywołał u mnie dreszcze. Odwróciłam się i ujrzałam roześmianą od ucha do ucha twarz Marcelo, który jak gdyby nigdy nic usiadł przy stoliku obok nas.
- Rozmawiamy o planach na weekend. – odpowiedziała Ramona.
- Mam wolną niedzielę, a jutro całodzienny maraton na izbie przyjęć. – znikł na moment, żeby odebrać w bufecie talerz z obiadem i już był z powrotem. – Cate, a Ty masz jakieś plany?
- Mam bardzo wiele planów. – ucięłam krótko.
- Wybieramy się na plażę w niedzielę. – nie byłam zła na Ramonę, bo nie miała pojęcia co się wczoraj wydarzyło. Jest z natury miłą osobą i nie mam jej tego za złe w żadnym stopniu.
- Może do was dołączę.
- To nie jest najlepszy pomysł. – wtrąciłam szybko. – To babski wypad. – nie mogłam wymyślić lepszej wymówki, tylko to przyszło mi do głowy.
- Cate, przecież plaża jest duża. Wszyscy się zmieścimy. – brunetka puściła mi oczko, ale widząc moją minę od razu zamilkła.
- W takim razie widzimy się na plaży w niedzielę. Barceloneta? – Ramona kiwnęła głową na znak, że się zgadza. Mieszałam łyżeczką w filiżance kawy nie spuszczając z niej wzroku nawet na sekundę. Lekarzowi nie dane było zjeść w spokoju. Po chwili przybiegła po niego Juana, bo przywieźli znów osobę z poważnego wypadku.
- Wielkie dzięki, Ramona. Chciałam mieć spokój w weekend, a tak będę musieć dzierżyć Marcelo. – fuknęłam niezadowolona.
- Myślałam, że go lubisz. Przepraszam… naprawdę nie chciałam.
- Chodzi o to, że tak: lubiłam go. Czas przeszły. Sprawa zamknięta.
- Co się stało? Jeszcze wczoraj wszystko było na jak najlepszej drodze, żebyście byli razem.
- Umówiliśmy się, że pójdziemy do wesołego miasteczka.
- Słyszałam, że otworzyli dużo nowych atrakcji. Wezmę tam mojego chłopaka, na pewno mu się spodoba. – zauważyła, że nie mam zbyt przyjaznej miny, więc zamilkła.
- Umówiliśmy… było całkiem fajnie. Wiesz wata cukrowa, karuzele… aż tu nagle pojawiła się długonoga blondynka, która okazała się być jego dziewczyną.
- Nie!
- Tak. Co więcej Marcelo kiedy ją zobaczył całkowicie zapomniał o moim istnieniu i nawet nie zauważył, że odeszłam od nich do moich kolegów, którzy byli nieopodal. Tak, więc już wiesz dlaczego nie chcę widzieć Marcela.
- Przepraszam, Cate. Odwołam to! Powiem, że zaprosiłyśmy koleżanki i to faktycznie babski wypad. Naprawię to. – uśmiechnęła się do mnie.
- Dobra, nie ważne. Nie mogę przed nim wiecznie uciekać. Razem pracujemy i chcąc nie chcąc muszę go widywać.
- Po prostu musimy Ci znaleźć innego adonisa. Mój chłopak Carlos ma wielu boskich kolegów! Poznam Cię z którymś.
- Nie chcę. Może kiedyś… Nie jestem chyba stworzona do bycia w związku. Nie umiem się komuś podporządkować i dzielić czymkolwiek.
- Nie jesteś taka. Za ostro się krytykujesz. Gdzieś tam jest ktoś kto podbije Twoje serce i wcale nie będziesz musiała się poświęcać ani podporządkować. Co ja mówię!… będzie się do Ciebie ustawiać kolejka adoratorów!
- Jestem  chyba stworzona do życia w samotności, ale może i masz rację… nie mam zamiaru szukać na siłę.
Dziś u mnie. Ósma wieczór.”
Sms od Sergia trochę wytracił mnie z równowagi. Dosłownie. O mało nie spadłam z krzesła.
- To coś ważnego? – zapytała Ramona.
- Nie, nie. Raczej nie. Sms od kolegi. Nic ważnego… zdecydowanie.
- Aż zaszkliły Ci się oczy jak czytałaś! Przystojny? – zaśmiała się głośno.
- Przestań… ja go nawet nie lubię!
- Coś w nim jednak musi być.
- Masz rację: żel mu całkowicie przeniknął do mózgu i wypełnił ubytki. W ogóle nie rozmawiajmy o nim! Zepsułaś mu humor! Ejjj…
- Ha ha. Jesteś niemożliwa. – spojrzała na zegarek. – Wracajmy do pracy. Pacjenci czekają.
- Jak dobrze, że idziemy… bo zamęczyłabyś mnie doszczętnie tymi tematami! – w odpowiedzi usłyszałam jedynie głośny śmiech, który zaciekawił przechodzących obok nas ludzi. Wyminęłyśmy ich pospiesznie i wskoczyłyśmy do właśnie otwierającej się windy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz